Początek miesiąca już
dawno mamy za sobą, więc najwyższa pora na wpis z życiami października. Nazbierało się tego całkiem sporo, co nie może mnie nie cieszyć.
Szczególnie zważając na moją ciągłą walkę z nadmiarem kosmetyków. A więc
zapraszam i życzę miłej lektury.
Włosy:
Batiste
dry shampoo. Moje kolejne opakowanie kultowego już
kosmetyku. Dobrze odświeża włosy, dodaje im objętości oraz odświeża. Ta wersja,
w odróżnieniu od innych, mniej bieli włosy, co przemawia na jej korzyść i
skłania mnie do zakupu kolejnego opakowania.
Dove
szampon do włosów suchych i zniszczonych. Szampon w
składzie ma SLS, co oznacza, że dobrze oczyszcza skórę głowy, świetnie radzi
sobie z domyciem włosów ze środków do stylizacji. Mojej skóry nie podrażnia, a
włosy po jego użyciu nie były splątane, suche i matowe. Mogę go śmiało polecić
jako szampon mocno oczyszczający, ale też świetnie się sprawdza używany
codziennie.
L’Oreal
Preference. Kolejne już opakowanie mojej ulubionej
odżywki do włosów. Świetnie odżywia, włosy po jej użyciu są błyszczące, gładkie
i dociążone. Końcówki nie są splątane a włosy u nasady są lekko odbite. w
zapasie jeszcze mam 3 opakowania, ale przyznam szczerze, że odżywka zaczyna mi
się nudzić i chętnie rozejrzę się za czymś nowym.
Ciało:
The
Body Shop Virgin Mojito. Uwielbiam masło do ciała marki The
Body Shop. Są treściwe, dobrze odżywiają skórę, szybko się wchłaniają oraz mają
piękne zapachy. To masło używałam w sierpniu i we wrześniu, więc w upały
sprawdzało się genialnie. Zestawiając ze sobą wydajność oraz cenę, masło wypada
nie najgorzej, bo używane przez dwie osoby starczyło nieco ponad dwa miesiące.
Dove
pianka do mycia ciała. Delikatna pianka o kremowej
konsystencji, idealnie nadaje się do mycia suchej i wrażliwej skóry. Nie
wysusza, a pozostawia skórę jedwabiście gładką oraz przyjemną w dotyku. Zapach
to tradycyjna kompozycja o stonowanych kremowych nutach. Zdecydowanie kosmetyk
idealny na chłodniejsze miesiące.
Isana
żel pod prysznic o zapachu papai i hibiskusa. Mocny soczysty
zapach, niska cena, dobra wydajność oraz brak wysuszenia skóry - wszystko
to powoduje, że z chęcią sięgam po żele marki Isana. Na oku mam zapachy z
limitowanej jesiennej kolekcji.
Intimea
emulsja do higieny intymnej. Piekielnie wydajny żel
do higieny intymnej, który kupimy w Biedronce. Skład nie powala swoją
naturalnością, ale warto zaznaczyć, że kosmetyk nie podrażnia delikatnych
okolic intymnych. Opakowanie z pompką pozwala na higieniczne i oszczędne
używanie kosmetyków. Ze swojej strony polecam, bo to już kolejne moje opakowanie.
Cleanic
Deo fresh dezodorant w chusteczce. Zabieram te chusteczki
na siłownię oraz w krótkie podróże. Oszczędzają miejsce, a chronią tak samo
dobrze jak standardowy dezodorant. Już mam kolejne opakowanie w mojej torbie
sportowej.
Himalaya
Sparkly White. Naturalna pasta do zębów bez parabenów
oraz fluoru. Świetnie odświeża oraz dba o higienę jamy ustnej. Zużyłam już
kilka opakowań i na pewno sięgnę po kolejne.
Twarz:
ChocoLatte bławatkowy shake do demakijażu. Już pisałam o nim
w ulubieńcach. świetnie zmywa makijaż oka, nie podrażnia, nie powoduje
łzawienia oraz zamglenia oczu. Na jego korzyść przemawia krótki naturalny skład
oraz dobra wydajność. Wrócę do niego z wielką chęcią.
Bielenda
multiwitaminowa esencja do pielęgnacji twarzy.
Bardzo lubiłam ten kosmetyk za jego skład, działanie oraz wydajność. Wielka
szkoda, że marka postanowiła wycofać ten produkt ze sprzedaży. Esencja świetnie
nawilżała cerę, tonizowała ją oraz przygotowywała na przyjęcie kolejnych
kosmetyków. Niestety, po znalezieniu ideału muszę znowu szukać dobrego
kosmetyku w tej kategorii.
Tropical
Island banana Jelly mask. Totalne nieporozumienie. Maska ma
galaretowatą konsystencję, która za nic w świecie nie chce się rozprowadzać na
skórze. Kosmetyk aplikuje się grudkami, nie ma mowy o równomiernej aplikacji. Do
tego nie są spełnione żadne z obietnic producenta: nie rozjaśnia nie dodaje
witalności i blasku cerze. Nie widzę sensu wydawać pieniędzy na tak
bezużyteczny kosmetyk.
Biotaniqe
odmładzająca płatki pod oczy. Kosmetyk lubiany i polecany
przez blogerki. Ja niestety nie zauważyłam żadnego działania. Nie zauważyłam
ani odmłodzenia skóry, ani ujędrnienia. Do tego producent obiecuje redukcję
widocznych zmarszczek oraz stymulację procesów metabolicznych komórek skóry.
Nikogo nie zdziwię, jeśli powiem, że takiego działanie nie uświadczyłam. O
wiele lepiej sprawdzają się płatki z iHerb, których recenzja niebawem pojawi
się na blogu.
Balea
Happy Day maseczka do cery normalnej. Kremowa maseczka o
bardzo przyjemnym, lekko owocowym zapachu. Świetnie nawilża cerę i poprawia jej
kondycję. Może bez rewelacji, ale jako dodatek do wieczornego rytuału
odprężającego sprawdza się idealnie.
Beauty
Visage hialuronowa maska w płachcie. W składzie
znajdziemy kwas hialuronowy, ceramidy, hydrolat z liści winogron oraz kilka
ekstraktów. Maska była dobrze nasączona serum, którego resztki jak zawsze
użyłam do masażu twarzy. Sama płachta dobrze przylegała do twarzy i nie była
jakaś szczególnie duża, co przy mojej drobnej twarzy jest zdecydowanym plusem. Co
do działania to było standardowe
jak na takiego rodzaju kosmetyk, czyli dobre nawilżenie i napięcie skóry. Niestety
nie zauważyłam wyrównania kolorytu skóry, likwidacji drobnych zmarszczek oraz
poprawy ogólnej kondycji cery.
Dr.G
A-Clear Foam Cream. Krem do mycia twarzy to coś po co sięga w
chłodniejsze dni. Taka formuła jesienią i zimą sprawdza się u mnie najlepiej.
Byłam mile zaskoczona tym kosmetykiem marki Dr.G, więc gdy uszczuplę moje
kosmetyczne zapasy, to chętnie sięgnę po ten kosmetyk. Bo dobrze mył, a
jednocześnie był bardzo delikatny dla skóry. Nie tylko nie wysuszał, ale nawet
tak jakby delikatnie odżywiał, pozostawiał ją gładką i jedwabistą.
Dr.
G Barier Activator. Lekki krem, który idealnie nadawał się
pod makijaż. Cudnie cerę matowił i wyrównywał strukturę, taka jakby baza
silikonowa, ale o lepszym składzie. Podkład trzymał się rewelacyjnie. Chętnie
kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie.
Zapachy:
Yankee
Candle Black Cherry. Piękny, wyrazisty zapach prawdziwych
soczystych czereśni. Moc całkiem dobra, ale do mocarzy nie należy. Zapach super
sprawdzał się w upalne wrześniowe dni, więc na lato gorąco Wam polecam ten
zapach.
Yankee
Candle Autumn Glow. Pisałam o tym zapachu całkiem niedawno,
więc zainteresowanych odsyłam do recenzji. Kocham i mam kolejne sztuki.
Yankee
Candle Summer Scoop. Piękny owocowy zapach, który jest słodko
kremowy. Moc średnia, ale aromat czuć nawet kilka godzin po zgaszeniu świecy.
Zapach idealny na letnie dni, bo szczególnie w upały mamy ochotę na lody
owocowe, a właśnie ten zapach oddaje ta świeca. Zero chemicznych sztucznych
nut, więc polecam.
WoodWick
Cranberry Cider. Moje pierwsze spotkanie z marką i mam
mieszane uczucia. Z jednej strony wosk ma całkiem przyzwoitą moc. Z drugiej
strony, opakowania starczyło tylko na dwa palenia. Sam zapach to tytułowa
żurawina, nie powiedziałabym, że da się wywąchać jakieś alkoholowe nuty. Mam
ochotę na zakup świecy tej marki ze względu na drewniany knot, ale pewnie
poszukam ciekawszego zapachu.
Postanowieniem na
listopad było nie kupowanie nowych maseczek oraz kolorówki. Co prawda, w mojej
kolekcji pojawił się nowy rozświetlacz, ale co do maseczek i nowych produktów
do pielęgnacji, trzymam się danych obietnic. Bo chciałam przeliczyć wszystkie
swoje kosmetyki, ale załamałam się na liczbie 75, a to nie była nawet połowa.
A Ty wiesz, ile masz kosmetyków w
swoim domu?
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza