W ciągu ostatnich 5 miesięcy przeżyłam dwie
przeprowadzki. Ta ostatnia była szczególnie trudna, bo do własnego mieszkania,
w którym oprócz zabudowy kuchennej, sofy i komody nie ma mebli (stan na koniec
października 2018). A więc cały nasz dobytek jest zapakowany w kartony. I jest
tego nie mało, więc znowu podejmuje się wyzwania #kartonowyzawał, który miał
miejsce na Fb (klik klik). W linkach znajdziecie zadania, które pomogą Wam
nieco oswobodzić przestrzeń wokół siebie. Do tego podjęłam się zadania „-30
rzeczy w październiku”.
- 30 rzeczy w
październiku.
Domyślnie 31 rzecz, bo tyle jest dni w tym miesiącu, a
codziennie pozbywam się jednej niepotrzebnej/zepsutej/nieużywanej rzeczy, ale
30 jakoś ładniej brzmi. Co prawda w praktyce to wygląda inaczej, bo co sobotę
robię jakieś większe porządki i wtedy do magicznej reklamówki idzie większa liczba
rzeczy. Przejrzenie szafki (czytaj kartonu) z bielizną i zapasem piżam,
magicznego kłębowiska ładowarek, kabli i innych cudów spowodowało, że do wyznaczonego
celu doszła dość szybko. Ale w trakcie przeglądania zawartości kartonów z moimi
skarbami, złapałam się na myśli: „Czy nie robię tego na siłę?”
Dylematy młodej adeptki.
Nie raz już pisałam na blogu, że obecny stan
posiadania bardzo mnie przytłacza i chciałabym mieć znacznie mniej. I tu
właśnie powstaje pytanie: „Mniej czego?” Bo ja muszę mieć wybór pomadek do ust
lub świeczek do palenia! I jest mi dobrze z moją kolekcją szminek o wielkości
40 sztuk oraz zbiorem wosków (na oko mam ich około 50). Z drugiej strony do pełnego
szczęścia wystarczy mi jedna maskara, a dwie herbaty do wyboru: czarna i
zielona uważam za luksus ;)
Nie jestem zadowolona z zawartości mojej szafy: jest
tam sporo ubrań, w których wyglądam źle lub czuje się niekomfortowo. Choć
przyznam, że problem z pasowaniem do
siebie poszczególnych ciuchów jest już prawie rozwikłany. I jestem pewna, że
gdy będę posiadać garderobę marzeń, to ilość ubrań nie będzie się szczególnie
różniła pomiędzy stanem obecnym a tym wymarzonym. Lubię podglądać profile
dziewczyn na Ig (np. TU, TU, TU, TU), które prezentują styl klasyczny i kobiecy, a
jednocześnie nie odnoszę wrażenia, że zawartość ich szaf składa się jedynie z
tak zwanego Capsule Wardrobe.
Przez całe lato minimalizowałam ilość ubrań i doszłam
do takiego momentu, że zostały mi ubrania, które bardzo lubię i w których
dobrze się czuję oraz takie, które wyglądają całkiem nieźle, ale ja z jakiegoś
powodu nie lubię i rzadko po nie sięgam. Odnoszę wrażenie, że na siłę próbuję
pozbyć się tych rzeczy, bo skoro dążę do minimalizmu, to nie wypada mieć trzech
kartonów ciuchów! Ta presja mnie mocno zniechęca, bo jestem zwykłą dziewczyną i
nie stać mnie na wywalenie do śmietnika wszystkich moich ubrań i budowanie
garderoby od podstaw. A nie ukrywam, że mam taką chęć od dawna. Muszę działać
stopniowo: pozbywać się tego co naprawdę do mnie nie pasuje, a próbować polubić
to co już mam.
Są obszary, gdzie jeszcze mam szanse odgracić przestrzeń
wokół siebie, ale najwyższa pora przyznać się przed sobą i Czytelnikami bloga:
moja szafa nigdy nie będzie się składała z 30 ubrań, kosmetyki nie zmieszczą
się do jednej kosmetyczki, a świeczek i wosków zawsze nazbiera się na mały
sklepik. Lubię tu mieć z czego wybierać. Wiadomo, gdy szminek będzie ponad sto,
to jednak przegięłam. Ale jeśli jest to ilość w której umiem się połapać i
faktycznie pamiętam co ja w tych zbiorach posiadam, to nie widzę problemu. Gorzej
jest takie zmuszanie się, które prowadzi do niezadowolenia z siebie, że już
kilka lat staram się wprowadzać minimalizm w swoje życie, a ciągle mam za dużo.
Podzielcie się w komentarzach, w jakiej kategorii lubicie
mieć dużo? Kosmetyki, książki, herbaty, buty? Jestem ciekawa czy są wśród Was
chomiki czy większość to minimaliści?
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza