Koreańskie maseczki w płachcie już od ponad roku są na
topie. Mało tego, że asortyment dostępnych maseczek azjatyckich producentów
mocno się poszerzył, to jeszcze i europiejscy producenci idą za modą i także
oferują podobne produkty. Ale te „oryginalne” pierwowzory zawsze bedą
najlepsze. Koreańska marka TonyMoly była jedną z pierwszych, jakie ukazały się
na naszym rynku i to one są najbardziej pożądane. Ale czy są naprawdę tak dobre
i czy zasłużenie są tak popularne?
Zanim przejdę do działania i właściwości, nie mogę
pominąć przepięknej szaty graficznej. Każda maska z serii ( a jest ich 11) ma
inny kolor nawiązujący do głównego składnika. Także na opakowaniu ów skład jest
narysowany. Opakowania masek są kolorowe, zapadające w oko. W środku znajdziemy
aż 21g esencji, więc maska jest bogato nasączona. A jak zużyć cały płyn
podpowiadam na Fb ;) kto ciekawski, niech zajrzy :) Cena maski wynosi ok. 15
zł, więc warto zamawiać cały zestaw na ebay lub stronach koreańskich, bo wtety
cena jednej maski sięga maksymalnie 5 zł.
Vitality Brooccoli Mask Sheet. Maska odżywiająca, która pasuje
do każdego rodzaju cery. Ma za zadanie odżywiać, nawilżać, uelastyczniać i
zmiękczać skórę. Przyznam szczerze, że maska szału nie robi. Faktycznie
nawilża, zmiękcza i poprawia wygląd skóry, ale nie jest to efekt „Wow”, więc po
kolejne opakowanie nie sięgnę.
Pore Care Red Wine Mask Sheet. Nie miałam pojęcia, że wino
nadaje się także jako środek pielęgnacyjny! Maska na bazie czerwonego wina ma
za zadanie oczyszczać pory, zwężać je i poprawiać wygląd skóry. Trzeba zdawać
sobie sprawę, że takie maski w płachcie zaskórników nam nie usuną, więc efekt
oczyszczania jest pojęciem mocno naciąganym. Pory faktycznie były ściągnięte, a
skóra lekko zmatowiona i odświeżona. Miała fajny kwaskowaty zapach wina, więc
na piątkowy bezalkoholowy wieczór jest idealna ;)
Radiance Tomato Mask Sheet. Najbardziej popularna maska
z całej serii. Ma za zadania rozświetlać i zmiękczać cerę, co w moim wypadku z
powodzeniem robiła. Nie mogę powiedzieć, że efekt rozświetlenia był
spektakularny, ale różnica „przed” i „po” była zauważalna. Jak to każda maska w
płachcie, ta pomidorowa także dobrze nawilżała i napinała cerę.
Patrząc na składy wszystkich
trzech masek, jakie dano mi było testować, można zaobserwować, że pierwszych 5
składników praktycznie nie różnią się między sobą. Wszystkie „tytułowe”
składniki znajdują się w środku litanii, czyli są w ilościach tak małych, że
praktycznej różnicy pomiędzy poszczególnymi maseczkami, nie ma żadnej.
Czy jestem zadowolona z tych
maseczek? Przyznam szczerze, że średnio. Poza efektem nawilżenia i nawodnienia
cery, reszta jest dość przeciętna. Napewno nie w cenie 15 zł. Mam ochotę
jeszcze na maskę z awokado, ale może kiedyś dorzucę ją do zakupów na jakiejś
koreańskiej stronie z kosmetykami.
Odnoszę wrażenie, że wszyscy jarają się maseczkami w
płachcie, bo są modne. Znacie jakieś maski, które faktycznie zmniejszają
pory/rozświetlają/liftingują? Swoich ulubieńców napiszcie w komentarzach,
chętnie przetestuję :)
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza