Mam 14 lat, jest lato, piękna pogoda, huśtawka i moja pierwsza piosenka
Linkin Park – „In the end”. To nie była miłość od pierwszego akordu, ale było między
nami to coś. Chciało się posłuchać jeszcze raz. I już nigdy nie przestać.
Pierwszy zawód miłosny i „Leave out all the rest”. Mimo, słów tekstu wiedziałam, że będzie dobrze, że
jutrzejszy dzień przyniesie nowe radości i nadzieje. Ten wokal koił i wspierał,
nigdy nie potęgował bólu, zawsze dawał nadzieję. Tamtego lata poznałam mojego
przyszłego męża, więc cały album „Minutes to Midnight” ma dla mnie barwy i smutne i radosne.
„Walking in circles” – “Alone in a world with millions of souls”. Te słowa opisywały mój
stan z 2009/2010 roku, gdy byłam w destrukcyjnym związku i było naprawdę
ciężko. Ale nigdy nie poddałam się, bo w tej piosence słyszałam, że ból minie i
nie mogę się upaść na duchu, że dam radę. Mimo faktycznych słów piosenki.. Jak jest
możliwe, że muzyka o cierpieniu leczy, daje nadzieję, wypiera wszelkie złe
myśli? Jak głos obcego faceta potrafi wlać światło i spokój, jakby był Twoim
najlepszym przyjacielem i znał Cię wieki?
Muzyka Linkin Park kształtowała moją
osobowość gdy byłam nastolatką, gdy wyjechałam do Polski i zostawiłam rodziców,
krewnych i przyjaciół. Byłam sama jak palec i w trudne momenty uciekałam w
muzykę Chestera. Gdy umiera osoba, która nieświadomie przyczyniła się do budowania
twojej osobowości i wychowała twoje gusta muzyczne, czujesz taką pustkę, że
serce pęka. Wraz z Nim umarło moje dzieciństwo i nastoletniość.
To prawda, jestem osobą bardzo
emocjonalną, ale śmierć gwiazd nigdy szczególnie mnie nie wzruszała. Tym razem
jest inaczej. Bo odszedł człowiek, który swoją muzyką potrafił robić cuda z
ludzką duszą. Nigdy zbyt głęboko nie wsłuchiwałam się w słowa piosenek, nigdy
nie oceniałam muzyki – czy to pop czy to rock, jakie to miało znaczenie gdy
słyszy się ten głos? Najlepszy wokal, jaki kiedykolwiek dano było mi słuchać. A
teraz co nam, fanom zostaje? Wieczny reapet...
Ludzkie życie jest tak kruche, dzisiaj
masz wszystko a jutro wszystko jest stracone. Trzeba cenić to się ma i nie
zazdrościć innym. Bo można by pomyśleć, Chester miał wszystko – rodzinę, która
go bardzo kochała, przyjaciół, sławę, pieniądze. A mimo to był osobą bardzo
nieszczęśliwą, rany zadane w dzieciństwie nie zagoiły się nigdy, demony z
przeszłości ciągle go prześladowały. Nie znamy ludzkiej duszy, ale już śpieszymy
z oceną, z osądem. My, postronni, potrafimy choć i nieświadomie dokopać,
powiedzieć przykre słowa, ocenić i potępić. Może zamiast osądu starać się być
życzliwym? Mimo, że czasem nie jest łatwo uśmiechnąć się do drugiej osoby.
I jeszcze parę słów o spełnianiu marzeń.
Ja ze swoim zdąrzyłam. A jeśli by się nie udało? Przez całe życie wyrzucałabym sobie,
że ciągle odkładałam wyjazd na koncert ulubionego zespołu. W komentarzach spotkałam osoby, które tak bardzo czekali
na amerykańską część turu. Niestety, nie wiadomo, czy grupa wznowi swoją
działalność...
Czytając te komentarze zrozpaczonych
ludzi, pomyślałam sobie: „Ale my ciągle odkładamy nasze życie! Jutro zacznę
zdrowo jeść, biegać, uczyć się języka angielskiego i pojadę na wakacje! A
dlaczego nie zacząć od teraz?” Te myśli towarzyszą mi przez wszystkie te dni.
Przyznajcie się szczerze, ile razy odkładaliście ważne decyzje na jutro? Mam
wrażenie, że ciągle to robimy! A może trzeba zacząć już dziś, bo jutro może
przynieść nieprzyjemne wieści, które pokrzyżują nam plany i już nigdy się nie
uda! I później żyć z tymi wyrzutami sumienia!
Chester Bennington był głosem pokolenia
2000-ych, mojego pokolenia. I był głosem anielskim. Jestem mu wdzięczna za tak
wiele, że nie da się tego opisać. Wierzę, że jego zraniona dusza doznała
spokoju. Zawsze pozostanie w moim sercu i w moich modlitwach. Wieczny
odpoczynek...
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza