Moja okolica pod oczami nigdy nie należała do bardzo
wymagających. Nie jest mi znane mocne przesuszenie tej okolicy czy problemy
przy doborze pielęgnacji tak delikatnej skóry. Nie mniej jednak z wiekiem
staram się więcej uwagi poświęcać pielęgnacji ogólnie niepomijając strefy pod
oczami. Krem o dobrym składzie i efektywnym działaniu – to aspekty, na które najbardziej
zwracam uwagę przy doborze kosmetyku. I chyba coś fajnego znalazłam :)
Kosmetyki brytyjskiej marki Kiehl’s interesowały mnie od
dawien dawna. W grudniu skusiłam się na kultowy krem pod oczy, bo zawsze
rozpoczynam znajomość z marką od ich „najlepszych” kosmetyków. Słoiczek z
„kultowym” kremem na pierwszy rzut oka jest absolutnie zwykły, nieco przypomina
stare apteczne kremy. Powiem szczerze, że sam fakt, że krem jest w słoiczku, a
nie w tubce czy innym bardziej higienicznym opakowaniu nieco mnie smuci. Sam
kosmetyk ma bardzo delikatny zapach, pistacjowy odcień (identycznie jak
rozcięte na pół dojrzałe awokado) i ciekawą konsystencję. Ona jest kluczem do
rozumowania tego kremu.
Creame Eye Treatment with Avocado ma najdziwniejszą
konsystencję, jaką kiedykolwiek miałam okazję testować. Na samym początku krem
z Kiehl’s jest gęsty, zbity i ciężki. Taki prawdziwy tłusty krem dla mega
suchej cery. Po roztarciu kosmetyku między palcami ( a tak zaleca uczynić
producent) przekształca się on w wodnistą lekką konsystencję, która szybko się
wchłania i jest nie wyczuwalna. I tu zaczyna się cała magia!
Po pierwsze taka metamorfoza konsystencji, to jeszcze i
działanie jak u wody. Bo krem faktycznie skórę nawilża! Nie szczególnie to
czuć, ale widać jak krem działa. Skóra jest odżywiona, gładka, lekko napięta.
Skłamałabym mówiąc, że zauważyłam spłycenie zmarszczek mimicznych, ale stan
skóry pod oczami nie pogorszył się, a krem używam od 4 miesięcy. Ponadto Creame
Eye Treatment with Avocado jest idealny pod makijaż, bo i podkład i korektor
świetnie na nim się trzyma.
Przy aplikacji używam bardzo małej ilości kremu, bo on
świetnie się rozprowadza (pamiętacie, że krem trzeba wklepywać!), więc
wydajność jest rewelacyjna. Małe opakowanie stosuję od marca, a jeszcze mi
zostało na ok.5 tygodni. Więc już i cena tak nie gryzie:)
Ogólnie jestem bardzo zadowolona z kremu, choć przyznam,
że nie pogardziłabym spłycenie już istniejących zmarszczek mimicznych. Skład
generalnie uważam za dość dobry, jedynie ilość parabenów pozostawia niesmak.
Czy sięgnę znowu po ten krem? Absolutnie tego nie wykluczam :) Jestem typową
testerką i chętnie sięgam po nowości, ale krem marki Kiehl’s na pewno trafi na
moją listę ulubionych kosmetyków. A z niej łatwo trafić do mojej kosmetyczki
ponownie!
A wiecie, że w Średniowieczu na zmarszczki stosowano
tłuszcz krokodyla, wosk oraz olejek migdałowy? Jak Wam się podoba taka
mieszanka? Zaaplikowałabyś sobie? :)
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza